29 September 2010

Słów kilka o muzyce (cz. 3)

W naszej ludzkiej społeczności da się zaobserwować interesujące zjawisko, polegające na nieumiejętności oddzielenia tego, co pod pewnym względem ogólne i abstrakcyjne, od przyziemnego konkretu - tego, co wręcz wulgarnie namacalne. Na przykład: formułujemy jakąś myśl, albo uzasadniamy jakiś pogląd, co stanowi samo w sobie czystą gierkę intelektualną, bez potrójnych den czy ukrytych zamiarów. Ale nie: człowiek myślący "konkretami" uzna nasze abstrakcyjne dywagacje przede wszystkim za NASZE, tak jakbyśmy trzymali już oburącz kij baseballowy i gotowali się do uderzenia. Dobry polityk nie mówi za siebie, z czego wynika niejednokrotnie wielkie zdziwienie wśród osób, które osobiście poznają jakiegoś polityka w "codziennych" okolicznościach. Tutaj także liczy się myśl, idea, dla której człowiek jest tylko w pewnym sensie medium (np. szeregowy polityk jest medium dla partii). Nasze internetowe pogawędki o feminizmie, indukcji i seksie także "żyją własnym życiem" i uniezależniły się już od swoich stwórców. Tendencja, o której mówię, jest w przypadku naszego bloga nieodpartą pokusą konfrontowania tekstu z informacją o jego AUTORZE.

Egzemplifikacją wymienionego zjawiska na polu twórczości muzycznej jest skupienie uwagi na osobie "gwiazdy" - "szołmena", wykonawcy - z jednoczesnym zarzuceniem przedmiotu jego działalności - muzyki. Na marginesie można dodać, że w tym prawdopodobnie tkwi sens potocznego określenia "Gwiazda" - ta/ten, która/y świeci, błyszczy, na którą/którego wszyscy kierują swoją uwagę. W tym wypadku ważna jest konkretna gwiazda, a nie subtelna czynność każdej z nich - świecenie. Liczy się podskakujący szołmen, nie zaś utwór, tekst piosenki, talent wokalny. W naturalny sposób współbrzmi to ze specyfiką naszych informatycznych czasów. Interesuje nas to, jak gwiazda wygląda, w co się ubiera, z kim sypia, co jada, w jakim rejonie świata spędza wakacje, itd. Chcąc nie chcąc muzyka jest na wiele sposobów zasłonięta: scenerią koncertu, postacią wykonawcy, teledyskiem. Chyba nie bez racji dawno temu Heraklit nazwał oczy "dokładniejszymi świadkami" niż uszy. Włączam piosenkę na youtubie i przecież nie odwrócę się na krześle, nie zgaszę monitora: dzisiaj piosenek się nie słucha, lecz się je ogląda.

Dobry "szołmen" (czytaj: dobry strateg) oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że "muzyczny szoł" (cywilizowana namiastka orgii) zaspokaja stadne potrzeby człowieka, a ponieważ lepiej jest dla niego mieć na koncercie tłum ludzi niż garstkę melomanów, musi sprostać "wygórowanym" wymaganiom tłumu. Naturalną więc rzeczą będzie dążenie do zaspokojenia potrzeb tłumu: nagość (por. odzienie niektórych żeńskich Gwiazd z rodzimego podwórka), hałas, alkohol, rzesza ludzi "umiejących się dobrze bawić", do czego plenerowy koncert jest doskonałą okazją. Muzyka tutaj oczywiście się nie liczy, to znaczy uwzględniając żelazne prawa popytu przestaje się liczyć dla tego artysty, który umie liczyć.

Tymczasem sama muzyka jest już wszystkim. W omawianym kontekście muzyka jest tym, co ogólne, abstrakcyjne, co mówi samo za siebie bez udziału wielobarwnej otoczki. Gdy rozsypie się "szoł" - co pozostanie? To odróżnia muzyka od "szołmena", że pierwszy pragnie służyć muzyce, drugi chce mieć na usługach pozory muzyki.

Pozostaje tylko pytanie: co wolimy? Śmiertelny konkret czy muzykę?

1 comment:

  1. Jeśli pytanie brzmi, czy wolę półnagiego showmana z zestawem używek gratis, czy ponadczasową muzykę, której walory jest w stanie docenić jedynie "garstka melomanów" - to myślę, że jest to kwestia czysto retoryczna.

    ReplyDelete