Showing posts with label filozofia Boga. Show all posts
Showing posts with label filozofia Boga. Show all posts

03 December 2011

Skąd zło w Bożym świecie?

-->
Klasyczny problem teodycei przedstawia się następująco: jeśli Bóg rzeczywiście jest zarazem kochający i wszechmocny, dlaczego nie przeciwdziała złu i cierpieniu w świecie? Przecież wie o tym, co się dzieje, nie może tego chcieć i potrafi ten stan naprawić. W odpowiedzi albo rezygnuje się z idei Boga Stwórcy, albo z jednego z wymienionych Bożych przymiotów. Zawsze można też odmówić zmierzenia się z problemem, uznając Bożą niepoznawalność, czyli przyznając Tajemnicy autonomiczną przestrzeń w racjonalnym dyskursie. Atoli wszystkie wymienione możliwości wydać się mogą co najmniej niesatysfakcjonujące.
Jedną ze słynnych odpowiedzi na pytanie o milczenie Boga – tym razem w obliczu zbrodni Holokaustu – przedstawił Hans Jonas: doskonały Bóg, podobnie jak w żydowskiej koncepcji cimcum, wyrzekł się swojej wszechmocy, by zrobić miejsce dla człowieka i jego wolności; stąd w przestrzeni bez Boga mogło rozplenić się zło. Co jednak, jeśli przyjmiemy, że Bóg nie jest doskonały, bo to Jego wyrzeczenie nie było dobrowolne tudzież okazało się nieodwracalne? A skoro tak, to czy godzi się obnażać Boże niedoskonałości?
Przed popełnieniem zbrodni demaskacji ucieka biblijny Hiob. Gdy po wszystkich zesłanych niedolach przemawia doń Bóg, Hiob zaprzestaje narzekań na swój wypełniony cierpieniem los. Uznaje się, że Hiob, milcząc, uznaje niezbadaność wyroków Wszechmocnego. Jednak, zdaniem Slavoja Žižka, Hiob milknie podczas ostatniej mowy Boga z zupełnie innego powodu: to moment, w którym zdaje sobie sprawę z Bożej impotencji – i zachowuje to spostrzeżenie dla siebie. Doświadczywszy Bożej bezsilności, ukrywa wstydliwy fakt, z miłości do Niego.
Nie ulega wątpliwości, że człowiek doświadcza zła i cierpienia każdego dnia swego życia. Nic nie jest takie, jak być powinno – a mimo to, sądząc ze statystyk, przyjęcie postawy ateistycznej wydaje się wymagać niemałego wysiłku. Dlaczego ludzie, wbrew wszelkim niepowodzeniom, traktują świat jak partnera dialogu, implicite uznając obecność Mind of God? Czy tylko po to, by „uratować ukochanego Innego od hańby”*? To pytanie pozostawię otwarte.


* Žižek S., O wierze, Aletheia, Warszwa 2008, s. 38.

08 October 2010

Gdzieś w okolicach Anzelma i dowodu ontologicznego

Wiem, że już kiedyś to wiedziałam, ale chwilowo znowu nie wiem. Zatem: dowód ontologiczny - fajna rzecz, prawda? Przypomnę - mamy to, ponad co nic większego nie można pomyśleć, a można pomyśleć coś większego od nieistniejącego, zatem Bóg istnieje (to najbardziej prymitywne i wulgarne streszczenie myśli Anzelma, jakie byłam w stanie sporządzić - i jestem z tego dumna :P). Ponieważ takie super-pojęcie i tak nam się w intelekcie nie mieści, stąd: tego, ponad co nic większego nie można pomyśleć, też zasadniczo nie można pomyśleć. Czyli: najlepsza rzecz, jaką możemy pomyśleć, a która nie jest Bogiem, też musi istnieć, bo jest to również to, ponad co nic większego nie można pomyśleć (bo tego większego nie można pomyśleć) - i stosujemy to samo rozumowanie, co na początku, z lepszym istniejącym niż nieistniejącym. A o tym właściwym tym, ponad co nic większego nie można pomyśleć, miałby pojęcie w zasadzie tylko Bóg - tylko on by wiedział, że istnieje i co to tak naprawdę oznacza. Zerknijmy teraz do umysłu głupiego z psalmu 13, czyli ateisty - on nie dysponuje pojęciem Boga, tylko co najwyżej nazwą. Wystarczająco dobre pojęcie Boga powoduje, że jego istnienie staje się niezaprzeczalną samooczywistością. W każdym razie, co się dzieje: najlepsza z rzeczy, które ateista sobie myśli, jest tym, ponad co nic większego nie może pomyśleć - czyli jest to np. choćby Gaunilonowa "wyspa szczęśliwa". I teraz jeśli pójdziemy ontologicznym nurtem intepretacji dowodu: to coś nie może nie istnieć, logicznym: ateista nie może myśleć o tym czymś jako nieistniejącym. Jeśli uznajemy, że nasze pojęcie Boga i tak nie jest właściwym pojęciem Boga - i do dowodu ontologicznego zadowalamy się tym, co mamy - w czym jest lepsza nasza skończoność od tej skończoności ateisty? W czym jest bliższa nieskończoności? Jeśli odczuwam pragnienie wody, to nie ugasi go ani dobra książka, ani jazda na rowerze. Odpowiedzią na pragnienie tego, co nieskończone (pragnienie w dowodzie jest czymś na kształt metody poznania Boga, jak mi się wydaje i o czym sobie właśnie piszę tekścik) może być zatem zarówno doskonała wyspa ateisty jak i to pojęcie Boga, którym dysponuje wierzący - równie nonsensowną odpowiedzią, oczywiście.
Inna sprawa: czy z Bogiem czasem nie jest właśnie tak, że można go poznawać niezależnie od tego, czy istnieje? Jeśli postulujemy Boga, bo to jest nam potrzebne do czegośtam - do domknięcia systemu, powiedzmy - to mówimy: jeśli istnieje to jest taki a taki. Z odwrotnej strony: pragnę nieskończoności, nie mogę zaspokoić jej tym i owym, i mówię: Nieskończony musi być czymś Innym - albo moje pragnienie jest najzwyczajniej niezaspokajalne. I tego się z Anzelmem i jemu podobnym pogodzić nie da.
Chyba bełkoczę nieco. Ale co tam. Jeszcze tylko jedna uwaga na marginesie, ugryzając dowód od tyłu (żeby nie rzec: Anzelma): Bóg jest tym, o czym nie można myśleć jako nieistniejącym. Teraz dokonuję przeglądu pojęć w poszukiwaniu takiego czegoś. No i oczywiście mam tylko jedno takie pojęcie: siebie (mnie, jaźń). Bynajmniej nie Boga (już nie wspomnę o osobowym Bogu religii, którego wszak miał Anzelm ostatecznie na myśli).