27 July 2010

Słów kilka o muzyce (cz. 1)

Tym razem nie będzie o męskości i gwałtach. Proponuję temat, który może poruszyć (zbulwersować, rozśmieszyć - wszystko jedno) szersze grono Internautów.

Muzyka. Każdy niby orientuje się, o czym jest mowa, a jednak...

Na dobry początek pewne uwagi natury terminologicznej.

Należy odróżnić gatunek muzyczny od rodzaju hałasu. Nietrudno wskazać egzemplifikacje tej ostatniej kategorii. Jeżeli wiecie, czym jest młockarnia i jaki dźwięk emituje, odpowiedź stanie się jasna.

Należałoby również zróżniczkować czynność słuchania (percepcję fal dźwiękowych) od słuchania muzyki. W zasadzie muzyka nie wymaga słyszenia dźwięków. Słuchać muzykę to iść krakowskimi plantami na zajęcia i odtwarzać w umyśle Concerto Gregoriano Finale czy wyrafinowane kawałki J.S. Bacha. Rzecz jasna nie jest do tego potrzebna żadna empetrójka. (Jak coś mnie kiedyś przejedzie, będziecie znali prawdopodobną przyczynę.) Jest również możliwa sytuacja odwrotna - wyraźny i rejestrowalny przekaz dźwiękowy, połączony z brakiem odczytania przez jego odbiorcę przekazu muzycznego.

W pewnym sensie zapis nutowy utworu już jest muzyką. Witruoz patrzy na taką kartkę i już słyszy, jak to zabrzmi.

Oczywiście, nikt nie twierdzi, że muzyka jest lepsza od hałasu. Co jest lepsze a co gorsze to kwestia indywidualnych preferencji, o tych zaś nie rozmawia się wśród dżentelmenów ;)

***
Może uda się kontynuować ten cykl rozważań - do czego zachęcam - stąd w tytule umieściłem oznaczenie "cz. 1". Dla względnego uporządkowania bloga ewentualne posty "c.d." można oznaczać tą samą nazwą oraz kolejnymi numerami.

17 July 2010

Hannah Arendt: O prawdzie i polityce (cz. 4)

Günter Gaus w wywiadzie z Hannah Arendt, ZDF, 28.10. 1964
http://www.rbb-online.de/zurperson/interview_archiv/arendt_hannah.html
Tłumaczenie własne.

...
GG: Proszę opowiedzieć.

HA: I tak miałam zamiar wyemigrować. Od razu byłam zdania: Żydzi nie mogą zostać. Nigdy nie było moją intencją, błąkać się po Niemczech jako tzw. obywatel drugiej kategorii, bez względu na formę. Poza tym uważałam, że sprawy będą miały się gorzej. Mimo wszystko też, ostatecznie nie opuściłam kraju w całkowicie pokojowy sposób. I muszę powiedzieć, że czułam z tego powodu ulgę. Zostałam aresztowana, musiałam nielegalnie przekroczyć granicę - opowiem Panu o tym zaraz - ale poczułam satysfakcję. Myślałam, że przynajmniej cokolwiek zrobiłam! Przynajmniej nie pozostałam niewinna. O to nie powinien mnie nikt pomówić.
Okazję w tamtym czasie dała mi Organizacja Syjonistyczna. Byłam zaprzyjaźniona z paroma osobami, które ją prowadziły, przede wszystkim z jej ówczesnym prezydentem, Kurtem Blumenfeldem. Sama nie byłam jednak Syjonistką. Nie próbowano mnie też nią uczynić. Jednakże zawsze pozostawałam w pewnym sensie pod wpływem Syjonizmu; głównie w kwestii krytyki, samokrytyki, którą Syjoniści rozwijali wśród narodu żydowskiego. Pozostawałam pod takim wpływem, pod wrażeniem, ale politycznie nie miałam nic wspólnego. Raz, w 33, Blumenfeld i jeszcze jeden, którego Pan nie zna, wyszli z propozycj
ą i powiedzieli: chcemy stworzyć zbiór wszystkich antysemickich wypowiedzi na niższych szczeblach. Zebrać wypowiedzi płynące ze stowarzyszeń: różnych rodzajów organizacji zawodowych, wszystkich możliwych fachowych czasopism, w skrócie: wszystko to, co nie jest znane zagranicą. Taki zbiór przedstawić później jako tzw. okropną propagandę ("Greuelpropaganda") - jak zwykło się to nazywać.
Nie mógł tego zrobić nikt, kto był zaangażowany w Organizacj
ę Syjonistyczną. Bo gdyby wpadł, wpadłaby cała organizacja.

GG: Naturalnie.

HA: To jasne. Zapytał mnie: "chcesz to zrobić?" Odpowiedziałam: "oczywiście". Byłam bardzo zadowolona. Po pierwsze wydawało mi się to sensowne, po drugie miałam poczucie, że jednak można coś jeszcze zdziałać.

GG: To w związku z tym została Pani aresztowana?

HA: Tak. Tak zostałam złapana. Miałam dużo szczęścia. Wyszłam po ośmiu dniach, ponieważ urzędnik, który mnie przesłuchiwał był moim przyjacielem. To był uroczy mężczyzna. Był pierwotnie w policji kryminalnej i awansował do wydziału politycznego. Nie miał o niczym pojęcia. Co on tam powinien? Zawsze mi powtarzał: "zazwyczaj sadzają kogoś naprzeciwko, a ja tylko na niego popatrzę i już wiem, jak to jest. Ale co mam zrobić z Panią?"

GG: To było w Berlinie?

HA: To było w Berlinie. Musiałam niestety okłamać tego mężczyznę. Nie mogłam wydać Organizacji. Opowiadała mu historie pełne fantazji, a on zawsze powtarzał: "ja tu Panią przyprowadziłem, ja Panią stąd wyciągnę. Niech Pani nie bierze prawnika! Żydzi nie mają teraz pieniędzy! Proszę oszczędzać!" W międzyczasie Organizacja załatwiła mi prawnika. Oczywiscie poprzez swoich członków. Odesłałam go, ponieważ mężczyzna, który mnie aresztował, miał taką otwartą, przyzwoitą twarz. Zdałam się na niego i pomyślałam, ze to lepsze wyjście niż jakikolwiek prawnik, który sam się boi.

GG: Wyszła Pani i mogła opuścić Niemcy?

HA: Wyszłam, lecz musiałam uciekać przez zieloną granicę , gdyż sprawy oczywiście rozwijały się dalej.

...

16 July 2010

kilka słów o kobiecości

1) Poczytuję sobie taki wywiadzik z "Wysokich obcasów.."*** i zastanowiło mnie jedno zdanie: "[Agnieszka Graff:] (...) gapienie się w dekolt jest częścią rozmowy. Ma sprowadzić kobietę na jej miejsce. Intelekt intelektem, ale jesteś ciałem do spożycia". I teraz prosta sprawa: dlaczego redukowanie kobiety do jej ciała jest uprzedmiotawianiem, a traktowanie jej jako "odcieleśniony umysł" (określenie A. Graff) jest ok? W zasadzie odbiór komplementu zależy od tego, kto się z czym utożsamia. A to kwestia gustu. Po co wartościować?


2) Cytuję: "(...) piszesz z oburzeniem, że członek komisji podszedł do ciebie i powiedział: 'Ale pani ślicznie wygląda, Agnieszko'. [Agnieszka Graff:] To był wyraz lekceważenia dla mnie jako odcieleśnionego umysłu. (...) w świecie patriarchalnego uniwersytetu myślą tak: 'Doktorat doktoratem, no ale ładnie wyglądasz (...)'". A gdyby tak się obrażać za komplementowanie kobiecej inteligencji? Bo to odwracanie uwagi od atrakcyjności, bądź co bądź. I uprzedmiotawianie kobiet - sprowadzanie ich jedynie do roli autorek tekstów/partnerek dyskusji. Nie każda musi sobie tego życzyć. W czym jest lepsze narzucanie takiego wzorca kobiecości od promowania tego kojarzonego z tzw. tradycyjnym modelem rodziny?


3) Jeśli każde wyjaśnienie ma swój kres, jeśli ostatecznie odwołujemy się do czegoś nieudowodnionego, jeśli uznanie prawdziwości zawsze na którymś etapie zawiera jako decydujący czynnik poczucie bycia przekonanym - to dlaczego atrakcyjność fizyczna nie miałaby stanowić jednego z argumentów? Nawet podczas najbardziej "intelektualnej" (?!) rozmowy nie jesteśmy mózgami w naczyniu. Liczy się dobór słów, ton głosu, gestykulacja, mimika itd.


4) Jednak z drugiej strony mamy zakorzeniony w języku: "męski umysł" (jako rzekomy komplement dla kobiety), "myśleć jak baba" (albo prowadzić), "śliczny jak dziewczynka" itd. Postulat traktowania rozmówczyni jako "odcieleśnionego umysłu" zapewne jest w dużej mierze jakąś reakcją na to i przeciwwagą.


(Ponumerowałam, bo nie chciało mi się porządkować myśli w tradycyjny sposób).




PS Blog ledwo wystartował, a już się nikomu nie chce pisać? :P