Ciekawa rzecz, że to, co miało się stać przestrzenią swobodnego wyrażania niedoprecyzowanych myśli (może zostało to ujęte inaczej, ale bądźmy szczerzy – myśli doprecyzowane spisuje się i publikuje, a nie rzuca na bloga) jak dotychczas było od tego jak najdalsze – nie zauważyłam żadnych głupich idei (ja np. ostatnio odkryłam kantowski charakter dowodu ontologicznego Anzelma) czy kontrowersyjnych tez (legalizacja twardych narkotyków, penalizacja zabijania komarów i prawo wyborcze dla szympansów; podpisuję się pod dwoma z tych trzech, którymi – nie powiem :P). Dzisiejsza notka obniży nieco dotychczasowe loty – poruszony zostanie problem z etyki seksualnej. Właściwe sformułowanie zagadnienia powinno brzmieć: „Problem moralnej odpowiedzialności za gwałt mężczyzny na kobiecie” – tylko ten aspekt zagadnienia będzie mnie tutaj interesował. Gwałty popełniane przez kobiety są zjawiskiem marginalnym, które można pominąć (1000:1), lub przynajmniej minimalnie odnotowywanym – z różnych przyczyn; natomiast rzeczywiście nie podejmuję tutaj w ogóle kwestii mężczyzn gwałcących innych mężczyzn, wydaje się, że bez szkody dla całości rozumowania.
Pomysł na marcowy referat pojawił się na długo przed konferencją, nim jeszcze zdążyłam się zapoznać z literaturą na ten temat. Mianowicie jechałam pewnego dnia autobusem – komunikacją miejską – gdzie kilku młodych chłopców (najstarszy mógł mieć może 16 lat) opowiadało historię mężczyzny, który podczas sprzeczki ze swoją kobietą złamał jej nos. Razem udali się na pogotowie, a gdy sanitariusze wyszli z sali, po powrocie zastali parę w sytuacji erotycznej – kobieta, z tym świeżo złamanym nosem, wykonywała swojemu oprawcy fellatio. Ile w tym było bajki, ile prawdy, to nie ma w tym momencie znaczenia. Faktem jest, że chłopcy opowiadali tę historię w charakterze zabawnej anegdotki, z niekłamanym podziwem; a cały autobus przysłuchiwał się i – milczał. Nikt nie zareagował. Dlaczego nie protestowały kobiety, nietrudno się domyślić – jakie są powody tego, że żadna z nich (łącznie ze mną) nie przeciwstawiła się grupie w pełni rozwiniętych fizycznie nastolatków, którzy otwarcie pochwalali przemoc – zwłaszcza tę seksualną – wobec kobiet. Co jednak z obecnymi na miejscu wydarzenia mężczyznami? Czego oni się obawiali i dlaczego nie zareagowali? To oczywiście tylko jedna z wielu podobnych sytuacji, których każdy z nas bywał świadkiem. Przytaczam ją na wstępie nie bez powodu – tekst, który stanowi punkt wyjścia niniejszych rozważań, jest napisany przez autorów zamieszkałych w USA i na badaniach tamtejszego społeczeństwa oparty (atoli nie ulega wątpliwości, że problem przemocy seksualnej nie jest obcy naszemu społeczeństwu). Tytuł artykułu autorstwa Larry’ego Maya i Roberta Strikwerda brzmi: „Mężczyźni w grupach. Zbiorowa odpowiedzialność za gwałt”. Jeden z autorów wspomina, że gdy był nastolatkiem, w jego grupie rówieśniczej nieustannie rozmawiano o seksie. Odczuwano lęk przed kobiecą seksualnością, rekompensowany przechwałkami na temat rzekomych podbojów i wykrzykiwaniem propozycji seksualnych do przypadkowych kobiet na ulicy. Z biegiem czasu rozmowy coraz częściej schodziły na temat wymuszanego seksu grupowego – a więc zbiorowego gwałtu. Dopiero w dorosłym wieku przypomnienie sobie owych wydarzeń skłoniło autora do refleksji nad współodpowiedzialnością za gwałty popełniane przez innych mężczyzn – np. za domniemane czyny jego dawnych kolegów. Rzecz jasna nie wszyscy chłopcy w wieku dojrzewania fantazjują na temat wymuszanego seksu grupowego (a przynajmniej należy mieć taką nadzieję) – za to istotna jest tu sugestia możliwości ponoszenia częściowej lub całkowitej odpowiedzialności za cudze przestępstwa seksualne. Raz postawiona, rodzi dalsze pytania. Skoro możliwe, że nie tylko gwałciciel jest odpowiedzialny, to czy jego wina umniejsza się w wyniku współodpowiedzialności innych osób? Czy gwałt wojenny może podpadać pod kategorię zbrodni wojennej? Albo czy kobiety – nie te gwałcone, ale po prostu uczestniczki kultury – również mogą być odpowiedzialne za popełniane gwałty…? (Np. promując stereotyp dziewczynki-ofiary, która nawet nie umie matematyki). To tylko kilka przykładowych z rodzących się problemów, wciąż otwartych.
Ogólna teza artykułu, do którego się odwołuję, brzmi: jeśli w obrębie danej społeczności mężczyźni przyczyniają się do rozpowszechniania gwałtu, to są za niego współodpowiedzialni. Twierdzenie wydawałoby się trywialne, ale jego naturalne konsekwencje budzą spore kontrowersje. Chociażby: czy ze względu na ową współodpowiedzialność za przestępstwo seksualne wszyscy mężczyźni powinni ponosić prawne konsekwencje czynów gwałcicieli? I jeszcze jedno: czy samo milczenie w tej sprawie, np. zaniechanie wystosowania odpowiednich wskazówek wobec dzieci dorastających w ramach pewnej kultury gwałtu – czy to już wystarczy do uznania owej winy? Autorzy twierdzą, że nie tylko czynne wspieranie pozytywnego wizerunku gwałciciela czyni współodpowiedzialnym – każdy mężczyzna żyjący w określonej społeczności winien czynnie przeciwstawić się promowaniu pewnych modeli przemocy seksualnej. Gwałt jest zbrodnią uderzającą w ogół kobiet w danej społeczności [bo wszystkie kobiety nie mogą czuć się bezpiecznie] popełnianą przez mężczyzn jako grupę – tak brzmi właściwa myśl owych filozofów. Pytanie, na ile można ją odnieść do innych przestępstw, wychodzi poza zakres niniejszych rozważań. Teraz nastąpi krótkie streszczenie argumentacji Roberta Strikwerda i Larry’ego Maya. W dalszej części pracy przejdę do przedstawienia wybranych zarzutów wobec tezy o współodpowiedzialności wszystkich mężczyzn za popełniane gwałty. Na koniec spróbuję przedstawić alternatywne, poniekąd kompromisowe rozwiązanie problemu.
Podstawowe pytanie brzmi: kiedy moglibyśmy powiedzieć, że odpowiedzialny jest tylko gwałciciel? Wydaje się, że wówczas, gdy jego zachowanie byłoby niezależne od uwarunkowań społecznych. Moglibyśmy nie tyle udowodnić, co raczej poprzeć tę tezę, wskazując na jakieś radykalnie złe skłonności; na odmienność, demoniczność gwałciciela; gdybyśmy mogli wskazać, że bodźce stymulujące dorosłych mężczyzn do popełniania gwałtów nie mają istotnego wpływu na podejmowane przez nich decyzje lub – także na gruncie nauk empirycznych – wykazując, że wszyscy gwałciciele to urodzeni psychopaci (Knight (1997) zauważył, że wszystkich gwałcicieli cechują: promiskuityzm, wrogie męskie zachowania oraz zdystansowana emocjonalnie osobowość drapieżcy – to tzw. osobowość typowa dla psychopaty). Badania nad zdrowiem psychicznym gwałcicieli jedynie marginalnie zajmują uwagę autorów artykułu – skupiają się oni na negatywnej ocenie mężczyzn, którzy „przymykają oko” na niewłaściwe zachowania seksualne osób płci męskiej w stosunku do kobiet. Sugerują, że mężczyźni są bardziej skłonni do gwałtu, gdy znajdują się w grupie (przykłady gwałtów wojennych). Ponadto mężczyzn ośmiela do gwałtu proces ich socjalizacji jako mężczyzn – gdy kształtuje się negatywne postawy wobec kobiet. Autorzy sugerują, jakoby nawet owe gwałty wojenne, poprzez te popełniane w parkach, klubach, na randkach i w łożach małżeńskich – jakoby wszystkie miały swoje źródło jeszcze w dzieciństwie; choć wybryki dziewcząt były rzadziej karane, to jednak winę chłopców – którzy ponosili konsekwencje swoich czynów – łatwiej wybaczano i kwitowano krótkim: „boys will always be boys”. Chłopców w ten sposób uczy się, że łamanie konwenansów jest w porządku i niemalże się tego po nich oczekuje (przykłady wyśmiewania – nawet przez rodziców – „za grzecznych” chłopców, „maminsynków”, „mazgajów” itd.). Inna znana wszystkim sytuacja: dziewczynkom kupuje się zabawkowe pralki i kuchenki z plastiku, chłopcom np. lalki-wojowników, sugerujące wzorzec męskości pełnej przemocy.
Na naszym, polskim gruncie warto przypomnieć sprawę 14-letniej Ani z Gdańska, obezwładnionej przez pięciu kolegów. W obecności dzieci, w klasie szkolnej, została rozebrana, a następnie zasymulowano jej zgwałcenie – w wyniku tych przeżyć dziewczynka powiesiła się. Tymczasem rodzice nastoletnich dręczycieli, miast jednoznacznie potępić zachowanie swoich synów, próbowali ich usprawiedliwiać, m.in. nazywając całe zajście „dziecinnym żartem” tudzież sugerując, że incydent został sprowokowany przez ofiarę. Z wypowiedzi uczniów: „Kolesie chcieli się popisać przed pozostałymi. To niezła beka tak obmacać dziewczynę. (…) Wszyscy się nabijali, nikt nie sądził, że laska tego nie wytrzyma” (źródło: GW).
Wracając do głównego toku naszych rozważań, zastanówmy się: czy gwałt może być tylko biologiczną odpowiedzią na bodziec, co zwalniałoby z winy gwałciciela? Niektórzy twierdzą, że ponieważ możliwe skutki współżycia są o wiele poważniejsze dla kobiety (9 miesięcy ciąży wobec niewielkiego wysiłku energetycznego partnera), stąd mężczyźni ewolucyjnie przystosowani są do przemocy, by móc uzyskać „szybki dostęp do kobiety” – w końcu swoje geny przekażą najsilniejsi. W odpowiedzi wskazuje się na marginalną ilość mężczyzn stosujących przemoc seksualną wobec kobiet w stosunku do mężczyzn w ogóle, a także na społeczeństwa zupełnie od gwałtu wolne (a więc nie jest to proste uwarunkowanie biologiczne – nawet jeśli jest faktem, to można nad nim zapanować). Wyraźnie jest tu założenie, jakoby gwałciciel był – potocznie mówiąc – normalny, gwałcicielem mógł zostać dowolny osobnik płci męskiej. Gdy May i Strikwerda piszą, że wszak ostatecznie nie każdy mężczyzna jest gwałcicielem, odpierają jedynie powszechność ewolucyjnych uwarunkowań osób płci męskiej do agresji i przemocy wobec kobiet. Nie rozważają natomiast możliwości, jakoby gwałcicielami byli jedynie psychopaci niezdolni do postawienia veta swym popędom (pragnieniom) – a więc faktycznie wolni od odpowiedzialności, mimo wewnętrznego zła samego czynu. Owi filozofowie odrzucają tę możliwość, powołując się na fakt gwałtów wojennych – sytuacji, kiedy gwałt staje się zjawiskiem powszechnym i nie uzależnionym np. od statusu społecznego, zdrowia psychicznego, wieku gwałciciela – jedynym działającym czynnikiem staje się negatywny obraz męskości, spotęgowany przez wydarzenia wojenne. Autorzy opierają się na danych zgromadzonych na temat gwałtów na bośniackich muzułmankach w czasie wojny na terenach byłej Jugosławii. Prócz wymienionych, odrzucanych przez Larry’ego Maya i Roberta Strikwerda możliwości, pozostaje opcja, jakoby odpowiedzialne były kobiety – ofiary. Nie chce mi się o tym pisać, jeśli ktoś bierze na poważnie taką opcję, zapraszam do komentowania :).
Zdaniem filozofów, mężczyźni ponoszą zbiorową dystrybutywną odpowiedzialność za gwałt jako grupa, której członkowie mają wiele wspólnych cech, tworząc tak zwaną „kulturę męską”, którą niemal utożsamia się z „kulturą gwałtu” (to drugie pojęcie jest węższe). Dystrybutywną, bo mężczyźni są grupą zbyt amorficzną, by móc działać jako zorganizowana instytucja; niektóre feministki próbują mówić o „patriarchacie”. Z niedystrybutywną mamy do czynienia np. w przypadku armii serbskiej, w sposób systematyczny i zorganizowany w ramach działań wojennych przeprowadzająca akcję gwałcenia muzułmańskich kobiet. „Kultura męska” to zespół norm, postaw i zachowań właściwych mężczyznom, przyswajany w toku socjalizacji. Nawet niedobrowolne uczestnictwo w „kulturze gwałtu” nakłada na mężczyzn odpowiedzialność, która pociąga za sobą bądź winę, bądź zobowiązanie do czynnego przeciwdziałania negatywnym wzorcom męskości. Nie robią tego, gdyż czerpią korzyści z podtrzymywania obecnej sytuacji: kobiety są zmuszone do poczucia zależności od mężczyzn – obrońców przed gwałcicielami. A więc wychodzimy tutaj z przesłanki tylko pozornie empirycznej, o funkcjonowaniu i odpowiedzialności twórców tzw. kultury gwałtu – i myślę, że właśnie nad tym pojęciem należałoby się pochylić w krytyce stanowiska.
Najprostszy wysuwany zarzut brzmi: czy w innych kulturach tudzież w okresie przed wykształceniem się kultury zbliżonej do naszej – kultury zachodniej – gwałty nie występowały? Sięgamy do Księgi Rodzaju i już mamy córki Lota gwałcące swojego ojca, który uprzednio chciał wydać je na zbiorowy gwałt rozochoconych Sodomitów, którzy jednak woleliby zgwałcić goszczących u Lota aniołów – te wszystkie popędy nie mogły mieć źródeł we współcześnie rozumianych negatywnych wzorcach społecznych. A więc jest niemal pełen zestaw: 1. gwałt mężczyzny na mężczyźnie, 2. mężczyzny na kobiecie, 3. kobiety na mężczyźnie – i kazirodztwo gratis (żałuję, lecz córki Lota nie gwałciły się nawzajem – wówczas byłby komplet). Ale mało tego, ze zjawiskiem gwałtu spotykamy się także wśród zwierząt. Ja dotarłam do dwóch przykładów: małp człekokształtnych (rezusów i bodaj szympansów) i – uwaga – zdarzają się ponoć gwałty wśród morsów. „Kultura gwałtu” wśród rezusów i negatywne wzorce socjalizacyjne agresywnych morsów…? Brzmi mało wiarygodnie. (Tyle tylko, że żeby mówić o gwałtach u zwierząt, trzeba by domniemywać wolę seksu, a nie tylko instynkt).
Skoro jednak gwałt nie jest wykwitem danej kultury, owocem procesu socjalizacji, jak wytłumaczyć współcześnie fakt istnienia społeczeństw od tego problemu wolnych? W odpowiedzi można np. odwołać się do niewystarczającej znajomości mechanizmów nimi rządzących – brak gwałtów może wynikać np. z nieadekwatnie surowej i zawsze egzekwowanej kary, której perspektywa stłumiła popęd u skłonnych do gwałtu w innych warunkach jednostek. Ponadto warto zwrócić uwagę na inną rzucającą się w oczy niedoskonałość chwytliwej argumentacji przemawiającej za „normalnością” gwałciciela – przedstawiciela kultury. Podawałam za Robertem Strikwerda i Mayem przykład gwałtów w Bośni – tymczasem gwałty popełniane w czasie wojen odbywają się przede wszystkim na kobietach należących do wrogiego narodu – są aktem przemocy, mającej na celu zaatakowanie pewnej grupy społecznej: mężczyzn i kobiety po równi. Gwałcąc kobiety, poniżają ich mężczyzn (żywych lub nie). Trudno wnioskować o normalności gwałciciela na podstawie sytuacji znajdującej się daleko poza granicami normy – wojna jest czasem, gdy zarówno mężczyźni, jak i kobiety niejednokrotnie pozbywają się nabytych w procesie socjalizacji barier, uniemożliwiających dokonywanie aktów przemocy.
Z drugiej jednak strony, nie możemy uznać gwałtu za prosty akt przemocy, jak głosi tzw. feministyczna teoria gwałtu. Niektóre badaczki ze środowisk feministycznych dowodzą, że motywem gwałtu nie jest pociąg seksualny, lecz potrzeba dominacji nad ofiarą, udowodnienia, że się ma nad nią władzę, i poniżenia jej (Brownmiller). Natomiast niewątpliwie gwałt jest zawsze aktem przemocy z punktu widzenia ofiary, a nie – aktem seksualnym. Istotne jest, że dane na temat gwałtów i innych aktów przemocy drastycznie się różnią. Przykładowo podczas gdy morderstwa spotykają kobiety z grupy wiekowej 30-55 lat, gwałty dokonywane są głównie na tych w wieku reprodukcyjnym – w wieku od 20 do 30 lat, osoby po pięćdziesiątce stanowią mniej niż 5%. Na marginesie: u większości gwałcicieli czynnikiem warunkującym pobudzenie jest bodziec seksualny, nie sam akt przemocy. Pozostali prawdopodobnie należą do sadystów seksualnych.
„Pozdrówcie swojego prezydenta! Dziesięć kobiet zgwałcił. Wszyscy mu zazdrościmy! Nigdy bym się tego po nim nie spodziewał. Okazał się takim silnym mężczyzną” – to słowa Władimira Putina, wypowiedziane podczas spotkania z premierem Izraela (Ehudem Olmertem), na temat prezydenta Izraela – Mosze Kacawa – oskarżonego o molestowanie seksualne 8 podwładnych i gwałt na 2 kolejnych (za: GW, 20.10.2006). Zgromadzeni przyjęli „dowcip” śmiechem. Jeszcze jeden przykład specyficznego poczucia humoru: grupa studentów Uniwersytetu Cornella opublikowała w Internecie „Top 75 reasons why women (bitches) should not have freedom of speech”. Jeden z powodów brzmiał: „If she can't speak, she can't cry rape”. Jeszcze żarty czy już promowanie przemocy seksualnej…?
Jeśli nawet nie wszyscy mężczyźni odpowiedzialni są za czyny popełniane bezpośrednio przez gwałcicieli, to jednak wielu mężczyzn może być współwinnych wspierania przemocy seksualnej, choćby w sposób bierny – są współodpowiedzialni za czyny popełniane przez mówiących o gwałcie, czynnie lub milcząco popierając ideę przemocy wobec kobiet – jeśli nawet już nie samą przemoc. Gdyby Strikwerda z Mayem ostatecznie udowodnili – póki co, jak się wydaje, wątpliwą – grupową odpowiedzialność mężczyzn za popełniane gwałty, wówczas mężczyźni byliby zobowiązani do czynnego przeciwdziałania przemocy seksualnej. Jeśli jednak samo mówienie w sposób budzący zalążki nienawiści o kobietach – obiektach seksualnych – uzna się za złe nawet wtedy, gdy samych aktów przemocy nie wywołuje, wówczas odpowiadanie milczeniem tudzież śmianie się z promujących stereotypy dowcipów również jest złe. Winy mężczyzn nie zmyłaby w takim razie nawet sytuacja, gdy częstotliwość gwałtów spadłaby do zera. Owe zdania warunkowe w żadnym razie nie wskazują faktycznego winnego, a jedynie próbują rozjaśnić pewne zależności. Tym okrągłym zdaniem skończyć mogłam referat, ale trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć, że owszem – wskazują :P. P.S. Ach, i zrezygnowałam z tego "anonimowego" Z.S., bo to jednak - jak się okazało - bezcelowe było ;)
This comment has been removed by the author.
ReplyDeleteSkoro mamy już wkładać kij w mrowisko, jakim jest problematyka seksualności człowieka, to pozwolę sobie na drobną uwagę - zastrzegając że jest to teza do dyskusji a nie twierdzenie, którego zamierzam za wszelką cenę bronić.
ReplyDeleteZakładam, że moralna - jak i prawno-karna - odpowiedzialność mężczczyny, który jest sprawcą gwałtu, nie budzi większych wątpliwości. Proponujesz Zofio, w myśl za cytowanymi autorami, rozszerzenie "pola" odpowiedzialności moralnej za zgwałcenie na inne od sprawcy osoby, np. uczestników grupy rówieśniczej czy nawet wszystkich przedstawicieli określonej płci, można dorzucić do tego np. producentów niewyrafinowanej pornografii itp. Jeżeli dopuszczalne jest rozważanie moralnej odpowiedzialności za konkretne zdarzenie tak szerokiego grona osób, to należałoby się zastanowić, czy moralna odpowiedzialność za te zdarzenia może sytuować się także po stronie kobiet? Rzecz jasna nie chodzi o konkretną kobietę w konkretnej sytuacji, lecz typowe zachowania pewnej grupy kobiet. Mam obecnie na myśli osoby spełniające koniunktywnie poniższe warunki :):
1. nazwijmy je technicznie: "różowymi" przedstawicielkami płci odmiennej,
2. osoby młode, dla których rachunek różniczkowy bądź muzyka klasyczna są rzeczywistością skrajnie enigmatyczną - mam świadomość, że jest to ryzykowne założenie, opierte na intuicji i warte zweryfikowania :]
3. kobiety, dla których udział w rozrywkowo-taneczno-alkoholowych "eventach" jest chlebem powszednim - jest to niezbędny element ich stylu życia - zaś tajniki wspomnianego przez Ciebie fellatio miały okazję zgłębiać na niejednym obiekcie treningowym, nierzadko po prostu "for fun".
Stanowią one pewną grupę, która jest naturalną grupą odniesienia dla "męskiej" części społeczeństwa, szczególnie osób w wieku równieśniczym. Zakładając, że zachowanie człowieka jest uwarunkowane przez środowisko w jakim się on znajduje, oraz w którym dojrzewa jego psychika, można stwierdzić, że opisana powyżej w sposób nieco stereotypowy grupa osobniczek ma wpływ na wyobrażenia mężczyzn dotyczące norm w sferze ludzkiej seksualności. Akceptując założenie o wpływie środowiska na kształtowanie się ludzkich zachowań i systemu wartości, wydaje się, że nie można tracić z pola widzenia tego "interpłciowego" aspektu omawianego zagadnienia.
Rzecz jasna, w żadnym stopniu nie zmienia to oceny czynu samego gwałciciela. Być może ukazuje jedynie kontekst, w jakim dochodzi do pewnej ilości ze wszystkich dokonanych gwałtów.
This comment has been removed by the author.
ReplyDeleteMłode kobiety o niskim ilorazie inteligencji i niewyrafinowanych gustach muzycznych, lubiące seks oralny i imprezowe klimaty - same się proszą, by je zgwałcić?
ReplyDeleteDo polemiki potrzebna jest teza. A toto prowokuje jeno ekspresję emocji.
PS Da się tutaj edytować komentarze? Czy trzeba kasować i pisać jeszcze raz? :)
Niestety trzeba usuwać... :)
ReplyDeleteOczywiście opisane przeze mnie kobiety nie proszą się, by je zgwałcić. Jest wręcz przeciwnie - po prostu nie mają nawet okazji, by do tego doszło, ponieważ zazwyczaj same się zgadzają :)
Ale dosyć tej ekspresji pokolacyjnej. Teza jest dość jasna, aczkolwiek nie eksponowana: stworzenie pewnego "klimatu" przez wyżej wymienione prowadzi do tego, że grupa środowiskowa zaczyna postrzegać te zachowania jako normę. Da się to prawdopodobnie opisać za pomocą jakichś specjalistycznych pojęć z zakresu socjologii i psychologii. Osobę ukształtowaną w środowisku, gdzie "każda jest chętna" trudno przekonać, że jednak jest to nieprawda. Tak samo jak trudno jest uwierzyć statystycznemu Polakowi, że człowiek może nie lubić wódki.
Mikołaju, to jest proste. Mamy język do dyspozycji. Jeśli kobieta mówi "nie", oznacza to, że nie chce. Naprawdę miewasz z tym problemy?
ReplyDeleteI jaki znowu klimat? To, że kobiety otwarcie mówią, że lubią seks (co przez wieki było zarezerwowane dla mężczyzn)?
Klimat, w którym nie wypada mówić "nie" :)
ReplyDeleteTo działa na niekorzyść wszystkich kobiet. Czasami przybiera to postać - bądź co bądź już obecnego w kulturze - sloganu: "w pewnych sytuacjach NIE znaczy TAK". Mężczyzna o niewyrafinowanym umyśle może mieć trudności z odróżnieniem, kiedy zwerbalizowane "nie" oznacza po prostu, że kobieta nie chce. Mnogość zmiennych jakie należy w tej sytuacji uwzględnić przekracza jego moce przerobowe. Uważa on bowiem - przynajmniej na "wejściu" w kontakt z osobami spoza własnego środowiska - że normy obowiązujące w jego grupie obowiązują globalnie. Że obiekt o nazwie "kobieta" nie mówi "nie" :)
Pamiętajmy, że podana przeze mnie charakterystyka PRZYKŁADOWEJ grupy osób oczywiście nie dotyczy dowolnej osoby z populacji. Rozważamy możliwość pociągania do moralnej odpowiedzialności za zgwałcenie osób różnych od sprawcy gwałtu: kolegów, sąsiadów, producentów pornografii, rówieśników każdej płci etc. (a propos - ostatnio jeden z sądów bodajże w Anglii orzekł, że w świetle prawa można być jednocześnie kobietą i mężczyzną). Przykłady można mnożyć, i podawać przeróżne argumenty: pamiętajmy, że jesteśmy na gruncie moralności, gdzie można uzasadnić niemalże wszystko.
Czego nie zrobi człowiek, aby usprawiedliwić swój styl życia?
Rozszerzanie granic odpowiedzialności na te inne osoby nie uczestniczące bezpośrednio w akcji przestępnej uważam za mocno ryzykowne.
MM: "Czasami przybiera to postać - bądź co bądź już obecnego w kulturze - sloganu: <>".
ReplyDeleteDlatego właśnie ta kultura zyskała miano "kultury gwałtu" (tudzież: "kultury męskiej"). Ponadto ta koncepcja - gwałcicieli, którzy gwałcą, a o tym nie wiedzą - jest kiepska ze względu na sam mechanizm gwałtu: gwałciciela podnieca właśnie to, że gwałci, czyli przemoc - przemoc seksualna. Gwałciciel często nie ma normalnego życia seksualnego poza tym. Po co ja w ogóle pisałam tę notkę? Mogliśmy od razu przejść do komentarzy, na jedno by wyszło.
MM: "(...) ostatnio jeden z sądów bodajże w Anglii orzekł, że w świetle prawa można być jednocześnie kobietą i mężczyzną".
Zdaje się, że w świetle biologii takoż - można mieć równocześnie żeńskie i męskie DNA, z tego, co pamiętam choćby z Bioetyki (z której masz bdb :P).
MM: "Rozszerzanie granic odpowiedzialności na te inne osoby nie uczestniczące bezpośrednio w akcji przestępnej uważam za mocno ryzykowne".
A gdzie ja tę odpowiedzialność rozszerzam? Właśnie bronię koncepcji wąskiej - odpowiedzialności gwałcicieli. Mikołaju, szczerze, czy wyszedłeś poza pierwsze 6 akapitów? ;) Jeśli nie, to tylko świadczy na moją niekorzyść - ale sądziłam, że tekst jest całkiem strawny...
Sądzę, ze można zakres odpowiedzialności poszerzyć - lecz nie jedynie na mężczyzn, a na cale społeczeństwo bez podziału na płcie. "Przysłuchując" się dyskusji, nasunęło mi się jedno pytanie - czy naprawdę nie jesteśmy wszyscy zobowiązani czynnie działać przeciwko aktom przemocy, również tym skierowanym przeciwko kobietom?
ReplyDeleteJa chciałabym być częścią społeczeństwa reagującego, wrażliwego,reflektującego...
Ergo: zarówno Pani-Tylko-Na-Różowo, jak i Pan-O-Niewybrednych-Zartach są współodpowiedzialni za kształtowanie społecznych normy zachowań, szkoda tylko, ze (jako postacie fikcyjne)nie dostrzegają tej perspektywy.
"czy naprawdę nie jesteśmy wszyscy zobowiązani czynnie działać przeciwko aktom przemocy, również tym skierowanym przeciwko kobietom?"
ReplyDeletePrzeciwko aktom przemocy - w sytuacji bycia świadkiem owej - oczywiście tak. Pytanie brzmi jednak, na ile odpowiedzialni jesteśmy z ogólny klimat społeczny (że fallogecentryczny, to jedna sprawa - same tendencje patriarchalne to chyba jeszcze za mało, by można było mówić o przemocy) i na ile ów wpływa na faktycznie dokonywane przestępstwa seksualne. Nie jestem z pewnością zobowiązana do czynnego przeciwdziałania każdemu złu, jakie ma miejsce w promieniu 10.000 km od miejsca zamieszkania.
Jesteśmy odpowiedzialni za klimat społeczny! Właśnie przede wszystkim my - bo to my jesteśmy czescia społeczeństwa.
ReplyDeleteNie jesteśmy zobowiązani lecieć 10.000 km i kijem owo zło poskramiać. W moim odczuciu jesteśmy jednak zobowiązani o owym złu wiedzieć (czasem włożyć wysiłek i się dowiedzieć)i zastanowić się jakie to ma konsekwencje dla mnie, jak ja mogę się do sytuacji ustosunkować.
Społeczeństwo obywatelskie idzie w ramie w ramie z demokracja - wybieramy,mamy dostęp do przestrzeni publicznej dyskusji, możemy się dowolnie organizować (NGOs) itd.
Nie rozumiem tolerowania sytuacji odpływu odpowiedzialności - szczególnie u filozofów, których w moim mniemaniu powinna charakteryzować szczególna wrażliwość na kwestie społeczne i etyczne.
Ze nie zawsze tak jest i było - Mark Lilla, "Lekkomyślny umysł"... Ale to właśnie jest kolejne zagrożenie.
Poza tym mielibyśmy ustalać w km zakres naszej odpowiedzialności?