23 August 2011

O ZALETACH I WADACH MYŚLENIA O ŚMIERCI

Lubię moje obecne życie i tak sobie myślę, że gdyby starczyło mi czasu, osiągnęłabym w trakcie jego trwania, wszystko. WSZYSTKO. Tak naprawdę jedynym czynnikiem, który nas ogranicza, jesteśmy my sami, nasze umysły. I śmierć. Śmierć rozumiana jako regres, brutalne przerwanie constans continuum, koniec stanowiący odwieczne wyzwanie dla człowieka.
Jedni z nią walczą, inni godzą się z zaistniałymi faktami, inni z kolei pilnie się do niej przygotowują, aby ich nie zastała nagle, niczym te biblijne nieroztropne panny, które nie wzięły ze sobą oliwy do lamp. Religia ad re na tym lęku zbudowała fundament swojego jestestwa i obiecując życie wieczne, przygotowuje rzesze wiernych na tzw. sąd ostateczny. Niewierzący z kolei negują jakiekolwiek życie po śmierci (fascynujący oksymoron, zdaje się!), uważają przeto, że naszą obecną egzystencją musimy kierować rozumnie, a samym życiem cieszyć się (carpe diem). Istnieje również trzecia alternatywa, mająca w zamyśle jej autorów stanowić consensus dla dwóch powyższych, a mianowicie opisywana m.in. przez Wernera Huemer’a teoria innego wymiaru, wg której po śmierci znajdziemy się po prostu w całkiem innym świecie, innej rzeczywistości (andere Dimension). Nie można jej wszak opisać czy też porównać do czegoś nam znanego, na jej istnieje wskazują za to wyniki badań osób, które przeżyły śmierć kliniczną. Wymysł? Objaw strachu? Negacja nieuchronnego? Szkoda tego życia dla śmierci…

Jak twierdzi Irvin Yalom, każdy z nas na swój własny, niepowtarzalny – implikowany przez w gruncie rzeczy irracjonalny lęk przed śmiercią – sposób godzi się z tym, że kiedyś będzie musiał odejść na zawsze[1]. Może to wywoływać różnorakie postawy. Jedną z nich jest opisywana przez Erika Eriksona mądrość motywująca do samospełnienia i nieskrępowanego uczestnictwa w obliczu śmierci.[2] Mając na uwadze zbliżającą się śmierć, staramy się maksymalnie wykorzystać dany nam czas, osiągnąć jak najwięcej zamierzonych celów, żyć pełnią życia, nie żałować ani jednej chwili. Kierujemy się maksymą Hansa Wallhof’a, który mawiał, że nasze życie w ten czas dojrzałym i wyśmienitym się stanie, gdy zdamy sobie sprawę z tego, iż każdy dzień to jedyny w swoim rodzaju dar.[3] Feralny i znienawidzony argument dla tych, którzy wiecznie odkładają wyznanie, czynność, marzenie na później…
Tomasz Mann uważał podobnie, jak poprzednicy: „Człowiekowi nie wolno czarterować swoich myśli śmierci, jeśli chce się on skupić na miłości i czynieniu dobra”[4]. Czy osoby permanentnie blokujące myśli względnie rozmowy o śmierci i nie potrafiące przyjąć do wiadomości, że również ich życie ma swój kres, są autorami najlepszego rozwiązania nurtującego dylematu?
Są także ludzie (starsi), którzy sporo energii i zaangażowania wkładają w przygotowanie swojego własnego pogrzebu – stają się ad hoc jego organizatorami względnie nieformalnymi pracownikami przedsiębiorstwa pogrzebowego. Wkładają całe serce w załatwianie formalności, spisywanie testamentów, ostatnich aktów woli – chcą po prostu umrzeć ze spokojnym sumieniem[5]. Taka postawa z jednej strony wydaje się być godna podziwu. Czy nie jest jednak tak, że owa funeralna aktywność nie pozwala na uczestnictwo w życiu codziennym? Czy kompulsywne myślenie o własnym odejściu nie spowoduje stagnacji w życiu towarzyskim; zmarnowanie potencjału i energii, która mogłaby służyć żywym (pogląd wszak subiektywny, odsłaniający utylitarne zapędy autorki)? Czy opłacanie własnego nagrobka, ciągłe jego przebudowywanie, wpłacanie zaliczek na konta restauracji, gdzie ma się odbyć stypa, nie przekreśla możliwości podróży czy zakupu domku na wsi, gdzie emerytura mlekiem i miodem płynąca? Cóż tak nieznośnego na tym świcie, że śpieszy nam się na tamten? Jeśli drzwi przed nami zamknięto, to może okno otwarte? I ad extremum – czemuż istnieją instytucje, którym na wykształceniu takiej postawy szczególnie zależy?[6]
Wrócę jeszcze do tematu. Śmierć stanowi dla mnie jedyne wyzwanie, któremu wiem, że nie jestem w stanie obecnie sprostać. Nie dlatego, że się boję, co potem. Po prostu lubię moje obecne życie i jego niedoskonałości. Poza tym nie jestem ryzykantką. Szkoda tego życia dla śmierci.
„Płakałeś a twoje łzy są sklejone z życiem, które mimo to płynie/ Płakałeś a łzy w twoim sercu zrosiły rany lecząc je.” (Roland Schoenfelder)[7]

patrycja.kniejska@onet.eu



[1] I. D. Yalom, Lęk przed niczym czyli przed śmiercią, „Charaktery” czerwiec 2008, nr 6 (137), s. 81.
[2] E. H. Erikson, Der vollständige Lebenszyklus, Suhrkamp, Frankfurt a. M. 1988, s. 78.
[3] Herzliches Beileid, Lahn, Limburg 1995, s. 2.
[4] R. Bareis, Ch., Wackenheim, Im Tod ist das Leben, Kath. Bibelansstalt, Stuttgart 1980, s. 2.
[5] Theologie und Psychologie in Dialog über Sterben und Tod, Schlagheck M. (red.), Bonifatius, Padeborn 2001, s. 67.
[6] Ateizm przeciw katolickiej kulturze śmierci: wywiad z Bożeną Keff [w:] P. Szumlewicz, Niezbędnik ateisty, Czarna Owca, Warszawa 2010, s. 155-157.
[7] Trost finden, Lahn, Limburg 1994, s. 3.

No comments:

Post a Comment