31 May 2010
27 May 2010
Co robi człowiek ze swym "stylem życia"?
Przy okazji kserowania notatek z wykładów rozstrzygnęliśmy dzisiaj (niżej podpisany oraz tajemnicza Z.S.) dwie ważkie kwestie: Czym jest filozofia? Czym jest etyka?
Teza naszej półminutowej debaty głosi:
Filozofia jest opisem/analizą stylu życia człowieka, zaś etyka jest próbą jego [stylu życia] zracjonalizowania/usprawiedliwienia.
Przy odpowiednim zdefiniowaniu pojęcia "styl życia" powyższa teza może okazać się interesująca, a niewykluczone, że nawet trywialna :]
Od najdawniejszych czasów - bezimiennych pierwszych ludzkich mędrców - przez wszystkie wieki aż do dzisiaj, filozof próbuje opisać zmagania człowieka z rzeczywistością. I tylko tyle. W pewnym przeciwieństwie do tego, etyk poszukuje racji usprawiedliwiających - a poprzez to racjonalizujących - określone zachowania ludzi.
Przez "styl życia" człowieka możemy rozumieć - ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu - właściwy dla niego sposób odnajdywania się w rzeczywistości.
Co ciekawe, ludzka skłonność do analizy i usprawiedliwiania nie przeczy tak rozumianemu "stylowi życia", lecz pod niego podpada.
Teza naszej półminutowej debaty głosi:
Filozofia jest opisem/analizą stylu życia człowieka, zaś etyka jest próbą jego [stylu życia] zracjonalizowania/usprawiedliwienia.
Przy odpowiednim zdefiniowaniu pojęcia "styl życia" powyższa teza może okazać się interesująca, a niewykluczone, że nawet trywialna :]
Od najdawniejszych czasów - bezimiennych pierwszych ludzkich mędrców - przez wszystkie wieki aż do dzisiaj, filozof próbuje opisać zmagania człowieka z rzeczywistością. I tylko tyle. W pewnym przeciwieństwie do tego, etyk poszukuje racji usprawiedliwiających - a poprzez to racjonalizujących - określone zachowania ludzi.
Przez "styl życia" człowieka możemy rozumieć - ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu - właściwy dla niego sposób odnajdywania się w rzeczywistości.
Co ciekawe, ludzka skłonność do analizy i usprawiedliwiania nie przeczy tak rozumianemu "stylowi życia", lecz pod niego podpada.
Labels:
analiza,
filozofia człowieka,
Mikołaj Małecki,
Polski,
racjonalizacja,
styl życia
11 May 2010
kilka uwag nt Poppera i indukcji
Chciałabym rzucić szkic problemu, który poruszyliśmy na jednym ze spotkań Sekcji. Będzie to krótkie zarysowanie konturów zagadnienia, z pewnością pozostawiające wiele do doprecyzowania. Zakładam, że każdy wie, kto to był Popper :), jak rozwiązał problem indukcji, co to jest – z grubsza rzecz biorąc – falsyfikacja i koroboracja. Jeśli nie, to cóż – guglowanie nie boli :).
Popper właściwie całe życie zmieniał poglądy metodologiczne – a przynajmniej odkąd je sformułował. Nie zmieniało się natomiast negatywne rozstrzygnięcie problemu indukcji. Jeszcze w LON można znaleźć fragmenty, w których pisał, że teorie naukowe nie są ani prawdziwe, ani fałszywe (chodzi o ich obiektywną cechę, bo poglądu, że prawdziwości nie możemy stwierdzić, również nie zmieniał). Poszukiwanie prawdy miało stanowić jedynie psychologiczny motyw działania poszczególnych uczonych – taka prywatna nadzieja. Pisał tak dlatego, że w tych 30. Latach – pracując nad LON – wiedział, że z klasycznym (korespondencyjnym) pojęciem prawdy wiążą się poważne trudności. Natomiast po napisaniu, a przed wydaniem, w roku 1934 spotkał w Pradze Tarskiego, który przywrócił mu wiarę w tę koncepcję. W późniejszych dziełach Popper pozwolił sobie pisać już bez krygowania się, że wiedza prawdziwa to ostateczny cel nauki (a nie samego naukowca). Tu już mamy pierwszy problem: co miał na myśli, pisząc od początku o fałszywości teorii, jak nie klasyczną koncepcję, której braki nie pozwalały mu pisać o prawdziwości? Ale to mało ważne, z oczywistych względów.
Przechodząc do rzeczy, wg Poppera prawda jest z założenia nieosiągalna w nauce, lecz konieczna jako idea regulatywna – do rozwoju nauki. Tu już wyłania się pytanie: czy to postulat jedynie moralny, czy metodologiczny? Celem nauki jest poszukiwanie teorii prawdzie najbliższej. I tu się właśnie pojawia kwestia kryterium wyboru hipotez. Lepsza teoria, nim zostanie poddana surowym testom, musi cechować się „potencjalną postępowością”; i to punkt wyjścia dla koroboracji. Popper teorię skoroborowaną uznaje za lepszą, a więc – bliższą prawdy, co określa mianem prawdoupodobnienia (w odróżnieniu od prawdopodobieństwa).
Dlaczego, na jakiej zasadzie wiążemy ze sobą te dwa pojęcia? Dlaczego uznajemy teorię skoroborowaną za lepszą? Lepsza teoria to ta, co do której mamy nadzieje, że lepiej będzie sprawować się w przyszłych testach – tę nadzieję oczywiście możemy cały czas uznawać za nieuprawnioną czy nieudowodnioną, bez określonego prawdopodobieństwa, ale jest ona zupełnie oczywistą konsekwencją. Gdzie mamy wnioskowanie z przeszłości o przyszłości na podstawie powtarzających się przypadków? W indukcjonizmie.
Czyli mamy dwa etapy. Bierzemy teorię, która nam się np. przyśniła, i usilnie, krytycznie sprawdzamy – to jest ok, to jest owa racjonalność krytyczna, postulat moralny, nie ma się czego przyczepić. I etap drugi – stwierdzamy, że teoria przetrzymała ileś surowych testów, a więc jest warta przyjęcia, a nadzieja uznania ją za podobną do prawdy – uzasadniona. I to jest właśnie moment, który uznawany jest za „indukcjonizm w przebraniu”, bo koroboracja nigdy przecież nie jest zupełna.
Z prawdoupodobnieniem wpadamy w indukcjonizm, bez niego – np. w instrumentalizm. Czy nie ma innego wyjścia? Czy raport z rzetelnej krytycznej dyskusji o hipotezie określa jedynie stopień racjonalności wiary naukowca w nią?
Natomiast jeszcze o problemie wnioskowania z przeszłości o przyszłości. Popper pytanie, czy przeszłość będzie podobna do przyszłości, potrafił zbyć jednym zdaniem: „po części tak, po części nie” – dowodzącym raczej, że chwilowo niewiele pamiętał, o co w problemie chodziło. Innym razem pisał o trywialności założenia niezmiennych praw natury po stronie świata, czyli o „jednolitości natury” – jak to nazywał, o trywialności założenia istnienia pewnych abstrakcyjnych związków, w momencie, gdy nie wiemy, co to za związki. Przede wszystkim ta stabilność świata to klasyczna teza metafizyczna, tzn. nie można wyobrazić sobie przypadku, który by ją falsyfikował, a równocześnie jest sensowna, bo jest krytykowalna, próbuje mówić coś o świecie i przydaje się nauce. To „konieczna nadzieja [która] nie jest wiedzą obiektywną” – tak pisał. Wiemy, że Popper uważał, że indukcja nie istnieje. Jeden z zarzutów brzmi: jak w takim razie obronić poprawność rozumowań dedukcyjnych, jeśli nie przez indukcję? I Popper modele dedukcyjnego myślenia również uznaje za hipotezy. Pisze, że dedukcję uznajemy za poprawną, jeśli nie istnieje dla niej kontrprzykład, a mamy to sprawdzać „obiektywnie i krytycznie” – czyli znowu postulat moralny.
Można powiedzieć w obronie prawdoupodobnienia: Popper nie chce, by uzasadniać teorię, a jedynie sam akt preferencji, tylko że to jest najzupełniej oczywiste i niczego nie rozwiązuje. To samo można by powiedzieć w przypadku metody indukcyjnej – że to jeszcze nie mówi o teorii, a o tym, dlaczego ją wybieramy. Jesteśmy w punkcie wyjścia. Popper pisze np., że teorię uznaną za prawdoupodobnioną przyjmujemy w działaniu praktycznym (czyli takim, które oczekuje czegoś od świata w przyszłości ze względu na przeszłe testy) nawet nie ze względu na naszą wiarę w jej prawdziwość, a dlatego, że nie mamy nic lepszego – bliższego prawdy. Nie wiem, jak mógł uważać, że to cokolwiek wyjaśnia – to nawet nie błędne koło, a to samo przez to samo.
Ja na tym skończę, przypomnę tylko kilka problemów. Najprostszy brzmi: 1. Dlaczego należy przyjąć lepiej sprawdzone hipotezy? 2. Czy koroboracja jest jedynie indukcyjnym potwierdzaniem teorii przez wielokrotne, przeszłe, nieudane próby obalenia? 3. Czy to jest jeszcze metodologia, czy tylko postulaty moralne?
(Opracowując temat korzystałam z Chmielewskiego „Filozofii Poppera…”, z Sadego, no i oczywiście parę razy zajrzałam do samego Poppera ;) – głównie chodzi o „Wiedzę obiektywną”, „Logikę odkrycia naukowego” oraz „Nieustanne poszukiwania”).
Subscribe to:
Posts (Atom)